Slackline – balans duszy i ciała
Idziesz w odpowiednie miejsce, najlepiej kawałek trawnika i potrzebujesz dwóch punktów zaczepienia, najlepiej drzew. Rozciągasz między nimi wąską taśmę i napinasz ją odpowiednim sprzętem. Wszystko gotowe. Poza jednym. Tym, co jest w Tobie. Uspokajasz oddech, oczyszczasz umysł ze zbędnych myśli i skupiasz się na jednym punkcie. Stajesz na taśmie i pozwalasz swojemu ciału i duszy płynąć. Czujesz to, o co tak naprawdę w robieniu wielu rzeczy chodzi – flow.
Slackline (z ang. Luźna linia) to rodzaj sportu wymyślony nie tak dawno, bo na początku lat 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych, w Kalifornii. Zaczęło się w dolinie Yosemite, u podnóża ogromnych masywów skalnych. Wspinacze, którzy upodobali sobie ten wyjątkowy rejon, zaczęli z nudów chodzić po łańcuchach rozciągniętych naokoło jednego z parkingów – i tak się zaczęło. Miała to być forma treningu równowagi, potrzebnej przy wspinaczce. Później próbowano chodzić po linach wspinaczkowych, aż w końcu zaczęto do tego celu używać specjalnych taśm o szerokości od 25 do 50 mm. Początkowe balansowanie nisko nad ziemią, po jakimś czasie przestało wystarczać. Taśmy rozwieszano kilkanaście, kilkadziesiąt, a nawet kilkaset metrów nad ziemią. Jeden z najsłynniejszych highline’ów (tak się nazywa odmiana slackline wieszanego wysoko), to Lost Arrow Spire. Jest to 17-metrowy odcinek, który pokonuje się mając pod sobą prawie 900 m wolnej przestrzeni.
Do Polski slackline trafił o wiele później, nie wiadomo dokładnie kiedy, ale pierwsze zawody odbyły się w 2006 roku i po tym wydarzeniu sport ten stawał się coraz popularniejszy w naszym kraju.
A jak to się zaczęło u mnie?
Gdybym wierzył w przypadki, stwierdziłbym, że to był jeden z nich, ale tak pewnie miało się stać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak wielki wpływ na moje życie będzie miał slackline.
Zainspirował mnie mój dobry kumpel, Adam Ślęczek. Poznał on ten sport we Wrocławiu, gdzie często można spotkać w tamtejszych parkach ludzi spędzających czas w tak nietypowy sposób. Dlaczego nietypowy? Przechodnie, widząc Cię, myślą, że przygotowujesz się do występu w cyrku (nieraz spotykały mnie takie komentarze). W końcu niecodziennie widuje się kogoś chodzącego „po linie”, metr lub więcej nad ziemią, machając dziwnie rękami, próbując nie spaść.
Wracając do mojej historii. Adamowi tak spodobał się slack, że postanowił kupić swój własny zestaw do uprawiania tej dyscypliny i przywiózł pewnego dnia do Kudowy. Zachęceni przez niego, poszliśmy wspólnie z kilkoma znajomymi do parku, żeby zobaczyć na czym to polega. Przyznam, że niezbyt mi się to podobało, zawsze preferowałem inne aktywności, np. piłka nożna, bieganie, ćwiczenia fizyczne. Do tego mój pierwszy kontakt z taśmą wyglądał w ten sposób, że jak tylko próbowałem postawić na niej nogę, ta latała na boki jak szalona, a w myślach powiedziałem sobie: „Jak po tym można chodzić?”.
Ponieważ wtedy miałem czas odkrywania nowych rzeczy i podejmowania różnych wyzwań, kolejną myślą było: „Skoro inni mogą, to ja też potrafię” – wystarczyło tylko ciągle próbować. To był klucz do sukcesu. Pierwszego dnia, po wielu próbach i upadkach, udało mi się zrobić „aż” 3 kroki – niby mało, ale zawsze coś. Kolejnego dnia przeszedłem już więcej, do połowy taśmy, a następnego już całą długość (wtedy było to około 15 metrów). Tak bardzo mnie to wciągnęło, że po prostu musiałem mieć własną taśmę, więc ją kupiłem, za ostatnie pieniądze, nawet trochę musiałem pożyczyć od siostry. Od tamtej pory, kiedy tylko mogłem to trenowałem.
Nie da się tego nauczyć od razu, chodzić płynnie i ze spokojem.
Na początku jest to dosłownie walka o utrzymanie równowagi, chaotyczne ruchy ciała, energiczne wymachiwanie rękami i niezdarne stawianie kroków. Stąpając po taśmie szerokości 2,5 centymetra pracują mięśnie, których nie używamy w takim stopniu chodząc po ziemi, wymagają więc przyzwyczajenia i treningu. Do tego potrzeba koncentracji i skupienia, kontrolowania oddechu i emocji, całkowitego rozluźnienia.
Określałem wcześniej slackline jako sport. Owszem, są organizowane zawody z nim związane, np. w robieniu różnych trików i ewolucji. Ja jednak traktuję to zupełnie inaczej. Dla mnie to przede wszystkim doskonały sposób rekreacji, na łonie natury, wśród znajomych. Czas żeby spotkać się wspólnie, porozmawiać, poćwiczyć. W przyjemny sposób możesz trenować nogi, tułów, ramiona, a przy wykonywaniu prostych ewolucji również inne partie. Często urozmaicamy sobie czas i gramy w piłkę, rzucamy frisbee, uprawiamy jogę. Po taśmie uwielbiają chodzić dzieci, stanowi to dla nich świetną zabawę, mimo że czasami na początku niechętnie chcą spróbować, po chwili okazuje się, że nie chcą zejść i najchętniej chodziliby w tą i z powrotem. Uważam za świetną sprawę również to, że można boso pochodzić po ziemi, poczuć w pewien sposób kontakt z naturą, pewnie niezbyt często Wam się to zdarza, a jest uwiercie mi, jest w tym coś wyjątkowego, co dodaje energii.
Dla mnie ten sposób spędzania czasu wolnego daje
poczucie oderwania się od rzeczywistości i wyciszenia, bycia tu i teraz.
Wspominałem na początku o najbardziej pożądanym stanie – flow, który sprawia, że Twój umysł jest czysty i masz poczucie, że płyniesz. To niesamowite uczucie, ten, kto doświadczył kiedyś coś takiego, wie, o czym mówię. Skąd tytuł artykułu – „Balans duszy i ciała”? Bo utrzymanie doskonałej równowagi ciała na taśmie wymaga spokoju ducha, harmonii. Tego można się nauczyć, jestem tego namacalnym przykładem. Po pewnym czasie, jeżeli wykorzystujemy nabyte umiejętności w życiu, wszystko wydaję się łatwiejsze, człowiek podchodzi do wielu rzeczy inaczej. To podejście pomogło mi przy kolejnej dyscyplinie, która pojawiła się w moim życiu – wspinaczce. Ponieważ znałem historię powstania slackline’a i wiedziałem, że wymyślili go wspinacze, zaciekawił mnie i ten sposób oderwania się od ziemi, tym razem poruszanie odbywało się nie poziomo, lecz pionowo. Warto było spróbować. Od początku się zakochałem. Doświadczenie zaczerpnięte z chodzenia po taśmie owocowały i obie aktywności synergicznie się wspierały. Wspinaczka także dawała coś, co oferował slackline, a o czym jeszcze nie wspominałem – uczucie wolności, szczególnie na skale, wysoko nad ziemią. Nie zdawałem sobie sprawy, jaki świat skrywają pobliskie rejony, odkryłem to dopiero patrząc z innej perspektywy. Ale to już inna historia, opowiem o niej niebawem…
Jesteś zaciekawiony i chcesz przekonać się czym jest slackline / wspinaczka / bądź wziąć udział w wędrówkach na terenie Gór Stołowych i okolic – odwiedź nasz fanpage.
Pozdrawiam, Damian Wojtkiewicz